XII. Pamięć
2023/04/25
tekst: Magdalena Krysińska-Kałużna, kwiecień 2023
Postanowiłam zapytać mieszkańców dwóch kamienic w Starym Koninie, czy wiedzą, kto w nich mieszkał przed wojną. Ja wiem, że mieszkali tam Żydzi. Pukam kolejno do kilku drzwi. Jeden pan pracuje na zmiany, dziś nie zdąży już ze mną porozmawiać, ale mam przyjść po długim weekendzie. Inna lokatorka ma dziś ślub córki – umawiamy się za tydzień. Starsza pani obiecuje, że opowie mi o Koninie, ale akurat nie o tym domu i nie dziś. Nie wie, kiedy, bo opiekuje się wnukami. Mam próbować. Pozostałe osoby, które mają chwilę, żeby ze mną porozmawiać, nie wiedzą nic.
Pomimo, iż mówię, że interesuje mnie przedwojenny Konin, to wszyscy początkowo odpowiadają tak, jakbym pytała o Konin mniej więcej sprzed lat 50-60. Gdy po raz kolejny powtarzam, że interesuje mnie, kto w tych domach mieszkał przed II wojną światową moi rozmówcy brzmią, jakby nagle sobie uświadomili, że Konin i te domy istniały już wtedy. W różnych formach pojawia się ta sama odpowiedź: „Nie wiem, skąd mam wiedzieć?” Podaję jednej pani nazwisko Żyda, który mieszkał w domu, w którym ona teraz mieszka. Patrzy się na mnie sceptycznie i mówi: „To ile pani ma lat, że pani to wie?” Odpowiadam, że wiem, bo czytałam. Nie wygląda na przekonaną. Przedwojenna historia miasta wydaje się być tak dawna, że pytanie o to, czy ktoś z lokatorów coś o niej wie, wzbudza zdziwienie.
Wrócę tam. Może jednak dowiem się więcej. Teraz porównuję w myślach właśnie odbyte rozmowy z tym, co jakiś czas temu mówiła mi córka bratanka przedwojennego burmistrza Konina, Wincentego Grętkiewicza, pani Maria Czajor. W ich domu w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wciąż istniała żywa pamięć o przedwojennych mieszkańcach Konina, również tych żydowskich. Dziadek pani Marii (a brat dawnego burmistrza), który przed II wojną światową prowadził piekarnię przy ul. Długiej, znał wszystkich.
– Dziadek doskonale pamiętał kto gdzie mieszkał – wspomina pani Maria. – Gdy ktoś z domowników wychodził do jakiegoś sklepu, to nie mówił, że idzie do spożywczego, czy obuwniczego, tylko np. że idzie do sklepu „po Opasie”. O konkretnych budynkach też nie mówiło się podając adres, tylko np. „u Laubego”. Gdy byłam dzieckiem zawsze też mówiliśmy: „Garncarski Rynek”, a nie „plac Zamkowy”.
Dom dziadka pani Marii, w którym się wychowywała, był domem wielopokoleniowym. Ze względu na powiązania z osobami i wydarzeniami ważnymi dla przedwojennej historii Konina, był też na pewno do jakiegoś stopnia domem wyjątkowym. Ale może w innych rodzinach, żeby określić miejsce w przestrzeni miasta, też przywoływano nazwiska dawnych właścicieli domów, mieszkań, sklepów – również tych żydowskich? Jeśli tak, to we wspomnieniach ludzi, z którymi rozmawiałam nic już z tej pamięci nie pozostało.
Jak wiadomo z pamięcią – oprócz tego, że ginie – jest również ten problem, że jest wybiórcza. Kierownik konińskiego oddziału Archiwum Państwowego, pan Piotr Rybczyński zwracał mi kilkakrotnie uwagę na to, że niektóre relacje przytoczone w „Uporczywym echu” Theo Richmonda niekoniecznie zgodne są z faktami, czyli przede wszystkim z informacjami zachowanymi w dokumentach. Te relacje były prawdziwe dla ludzi, którzy opowiedzieli je Richmondowi. Jego rozmówcy zapamiętali Konin w taki właśnie sposób.
Jedna z historii, o których już pisałam, zabójstwo Ajzyka Leszczyńskiego, przedwojennego żydowskiego przedsiębiorcy (właściciela młyna i olejarni), jest przykładem, że – tak jak „Rashomonie” Akira Kurosawy – trudno mówić, że ludzie zapamiętują „fakty”. W naszych głowach powstaje – od razu lub z czasem – konkretna ich interpretacja. Relacje dotyczące śmierci „starego Leszczyńskiego” dobrze to ilustrują. Spotkałam się z ich kilkoma wersjami. Te najbardziej się od siebie różniące, to relacja Wincentego Grętkiewicza przedstawiona w jego „Wspomnieniach” i historia przytoczona przez Theo Richmonda w „Uporczywym echu”.
Zabójca Leszczyńskiego został wynajęty przez konkurencję, a później stracony w Kaliszu – zapamiętał Joe Fox i opowiedział Richmondowi. Fox – jako dziecko – widział na własne oczy zabójcę skutego łańcuchami „w pasie i w dół wokół obu nóg”* Według Grętkiewicza**, zabójcą był wędrowny czeladnik, członek PPS lub SDKPiL, któremu gościny użyczył starszy mistrz cechu młynarskiego Ejchorst. Ejchorst miał opowiedzieć młodemu człowiekowi o ciężkiej sytuacji właścicieli wiatraków, którzy nie mogli konkurować z młynem motorowym Leszczyńskiego. Gdy czeladnik następnego dnia zobaczył jadącego bryczką Leszczyńskiego zastrzelił go i zbiegł. Ujęto go jednak. Ranny zmarł w drodze do szpitala. Ejchorst niczemu – według Grętkiewicza – niewinny, lecz nie mogąc tego dowieść, został skazany na kilkanaście lat ciężkich robót.
Czy to Ejchorsta zakutego w łańcuchy widział Fox jako dziecko? Pani Hanna Jarodzka, córka Wincentego Grętkiewicza, mówi mi, że w sprawie relacji Foxa dotyczącej zabójstwa Leszczyńskiego napisała do Theo Richmonda prosząc by uwzględnił opis tej historii przedstawiony przez jej ojca. Tak się jednak nie stało. Chyba łatwiej uwierzyć nam tym, którzy opowiedzą, co widzieli na własne oczy. Pewnie dlatego starsza pani, którą spotkałam zapytała mnie, ile mam lat, że wiem, kto mieszkał w jej domu przed wojną.
* Wincenty Grętkiewicz, Wspomnienia konińskie z lat mojej młodości, Konin, 2021, s. 116 – 117.
** Theo Richmond, Uporczywe Echo. Sztetl Konin. Poszukiwanie, Media Rodzina, Poznań, 2001, s. 119 -122.
Widok na dom rodziny Ryczków (aktualnie skrzyżowanie ulic gen. J. Dąbrowskiego i Kaliskiej)